|
Krajobraz Morawskiego Krasu |
Tegoroczne święta wielkanocne postanowiliśmy wraz z grupą koleżanek (właściwie
jednej koleżanki) i kolegów z Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego spędzić
na Morawach. Ten interesujący rejon, do tej pory odwiedzany przez nas sporadycznie
"ceprowską" metodą ma dla nas tę znakomitą zaletę, że od Sopotu dzieli
go odległość porównywalna do odległości w Tatry. Ponieważ pomysł skrystalizował
się ostatecznie zaledwie kilka dni przed świętami, zawiodła próba "ustawienia"
kontaktu z lokalnymi grotołazami za pomocą Internetu. Postanowiliśmy jechać
"na pałę" z nadzieją, że jakieś kontakty nawiążemy na miejscu. Zapakowawszy
się więc do busa klubowego kolegi Jarka o oryginalnej ksywce "Jeju"
ruszyliśmy w przedświąteczną środę na południe.
Morawski Kras (bo o ten dokładnie rejon chodzi) to niewielki obszar (ok. 100
km2) położony kilkanaście kilometrów na północ od Brna. Dla tych,
którzy nie mieli
Dno Macochy, zdjęcie z książki "Jeskyne a propasti v Cechoslovensku" - 1981 |
przyjemności tam być przedstawię nieco obszerniejszy opis. Teren przypomina jako żywo naszą Jurę, szczególnie tę z rejonu Ojcowa. Leży niezbyt wysoko (najwyższe wzniesienia ledwie przekraczają 500 m npm) i jest licznie zamieszkały. Większość powierzchni zajmują tereny rolnicze i wioski, mniej jest lasu. Właściwie prawdziwie
"dzikie" okolice zachowały się jedynie w ciasnych krasowych wąwozach o głębokości względnej dochodzącej do 150 m. Podczas zjazdu z wierzchowiny w dół wrażenie jest podobne jak podczas zjazdu z okolic drogi Kraków-Olkusz do Ojcowa. Liczne nagromadzenie wiosek powoduje, że do jaskiń przenikają różnego rodzaju zanieczyszczenia biologiczne (czytaj szamba) i woda nawet pod ziemią nie jest idealnej czystości. Jednak podziemia tutaj rozwinięte są znacznie bardziej niż na Jurze i widać, czym Jura mogła by być, gdybyśmy mieli więcej geologicznego szczęścia. Rejon jest ogromną atrakcją turystyczną, a to za sprawą szczególnie jaskiń Punkevni i przepaści Macocha.
Widok z dolnego tarasu nad Macochą |
Macocha jest ogromnym otwartym lejem o głębokości, jak podają 138 metrów. To
znaczy tyle ma najwyższa ściana, bo z położonego niżej i z drugie strony tarasu
widokowego do stożka usypiska na dnie jest może 40-50 metrów. Padł tu niegdyś
głębokościowy rekord świata w penetracji pionowej jaskini. Dno Macochy osiągnął
bowiem mnich Lazarus Schopper już w 1723 roku. Na dole znajdują się dwa jeziorka
połączone przepływem rzeki Punkvy i wejścia do licznych jaskiniowych korytarzy.
Trasa turystyczna w jaskini Punkevni zaczyna się w nieodległym Pustym Żlebie
na poziomie dna Macochy i prowadzi na jej dno. Powrót odbywa się na łodziach
po podziemnym przepływie rzeczki, spiętrzonej sztucznie przez stawidła wybudowane
jeszcze przed wojną. Rejs ten jest szczególnie malowniczy, między innymi dlatego,
że autorzy trasy umieścili część reflektorów pod wodą, nawet na znacznej głębokości,
co tworzy niesamowitą atmosferę. Całość pozostaje w luźnych związkach z stanem
naturalnym (duża część trasy to korytarze sztucznie poszerzone lub wykute) ale
wrażenie jest rewelacyjne i o to w gruncie rzeczy chodzi. Jaskinię zwiedza rocznie
ponad 200 tys. turystów, a w sezonie podobno rezerwacji należy dokonywać nawet
10 dni naprzód. Widać, żeby zarabiać pieniądze, trzeba mieć fantazję.
W ciągu ostatnich lat widać w tereni liczne inwestycje i zmiany w organizacji
ruchu turystycznego. Część dróg asfaltowych została wyłączona z ruchu samochodowego.
Wytyczone liczne trasy rowerowe, niektóre skałki są obite i przygotowane do
wspinaczki, a dna Pustego Żlebu w rejon Macochy zbudowano kabinową kolejkę linową
(różnica wysokości coś około 130 m). Całość atrakcji uzupełniają jeszcze trzy
jaskinie turystyczne Katarinska (czyt. Katarzińska), Balcarka i Sloupsko-Szoszówskie,
z czegogodne polecenia są szczególnie ostatnie, choć i w pozostałych jest co
oglądać.
Plan jask. Amaterskiej |
Jeszcze bardziej interesująco wypadają jaskinie niedostępne dla turystów. Rejon
wsi Holstejn z dnem Macochy odległej o ponad 3,5 km, łączy system jaskini Amaterskiej,
której korytarzami płynie rzeczka Punkva. Długość tego największego w Czechach
systemu przekracza 22 km. Nie mniej imponujący przepływ, również o długości
ponad 3,5 km łączy ponor Rudicke Propadani z Jaskinią Byci Skala. Liczne po
drodze syfony zostały w całości przenurkowane, a część z nich ominięto bijąc
sztolnie. Długość tej jaskini wynosi ponad 6 km, a komin łączący wstępne części
Rudickich Propadani z wierzchowiną o wysokości ponad 150 m należy do największych
w Czechach. Poza tym jest tu pełno innych jaskiń, a intensywna praca grotołazów
czeskich, polegająca na rozkopywaniu lejów na głębokość nawet kilkudziesięciu
metrów przynosi z biegiem lat nowe odkrycia. (Och, szkoda, że u nas nikt nie
ma takiej pary, było by puściło choćby w Łykawcu w Murowni lub pod Kielcami).
Na Morawy dotarliśmy w Wielki Czwartek po południu, rano bowiem
zrobiliśmy sobie przystanek i wycieczkę terenową w Czeskim Krasie. Niestety,
znajdująca się tutaj duża i podobno bardzo ładna jaskinia turystyczna Javoricska,
była jeszcze nieczynna, jako że sezon turystyczny miał ruszyć dopiero od soboty.
Pierwszym celem na Morawach stała się restauracja w Sloupie, gdzie spożyliśmy,
rewelacyjny, jak to w Czechach, obiad za 1/2 polskiej ceny. Jak oni to robią
(a raczej jak my to robimy), że w Polsce jedzenie w lokalach jest przynajmniej
dwa razy droższe niż w Czechach, Słowacji czy Węgrzech, wszak to niby kraje
w podobnej kondycji i sytuacji gospodarczej, że o makabrycznych cenach alkoholi
w ogóle już nie wspomnę. W tej dziedzinie, faktycznie bliżej nam już do Europy,
szkoda, że pensje pozostały nam postradzieckie. Jako, że do wieczora było już
blisko zdołaliśmy jedynie zobaczyć lej Macochy (nie aż taki wielki znowu, na
świecie większe bywają) i znaleźć przytulne miejsce do spania w namiotach. Pogoda
bardzo nam sprzyjała, ale tylko w dzień. Przez cały wyjazd słońce na bezchmurnym
niebie pozwalało na chodzenie w podkoszulku, jednak w nocy temperatura spadała
od razu grubo poniżej zera, każąc szczelnie zawijać się w śpiwory.
widok na dolinkę w okolicy Rudickich Propadani |
Wielki Piątek upłynął pod znakiem postu (dwie osoby w ogóle
nic poza wodą do ust nie wzięły, jednak istnieją jeszcze prawdziwi twardziele
i twardzielki) i turystyki. Najpierw zwiedzamy jaskinie Punkevni, zachwycając
się wodną przejażdżką, potem idziemy do jaskini Balcarka. W obu przypadkach
zadziałały legitymacje klubowe, w pierwszym dostaliśmy zniżkę, a w drugim wchodzimy
tylko w piątkę, z panią przewodnik w ogóle za darmo! Po południu jedziemy do
Brna zwiedzić miasto i zrobić zakupy. Na miejscu wynosimy ze sklepu górskiego
spore juki. Jak my to robimy, że u nas narzuty i marże powodują że ceny sprzętu
są o 10-20% wyższe niż w Czechach? Poza tym, do czasu wejścia obu naszych państw
do Unii można sobie odliczyć po przekroczeniu granicy VAT.
W wielką sobotę przejeżdżamy przez południową część Morawskiego
Krasu i oglądamy otwory jaskiń: Byci Skala i Rudicke Propadani. Potem robimy
pieszą wycieczkę ze Sloupa przez Pusty Żleb i z powrotem. Po południu zaplanowaliśmy
wspinanie, ale uważny rzut oka na przydrożną tabliczkę kieruje nas do Speleomuzeum,
gdzie mamy nadzieję (zgodnie z założeniami wyjazdu) spotkać lokalnych grotołazów.
Z zakrętu widzimy już kilka postaci w niemiłosiernie ubłoconych kombinezonach.
Swoi! Grotołaz grotołazowi bratem. Zatrzymujemy się, rozmawiamy chwilę i pół
godziny później, przebrani w kombinezony i podzwaniający karabinkami wyruszamy
przez wieś w asyście dwóch młodych Czechów, do jaskini Harbešskiej. Komunikację
z gospodarzami ułatwia dodatkowo fakt, że jeden z nich pochodzi z Czeskiego
Cieszyna i biegle mówi po Polsku.
Plan jaskini Harbešskiej |
Otwór naszej jaskini znajduje się w środku ogromnego pola czegośtam
(może buraki?) w leju krasowym. W leju nieopodal, klub który spotkaliśmy, kopie
inną jaskinię, która puściła im nieoczekiwanie w poziomie. Wejście do jaskini
Harbešskiej wygląda typowo dla rejonu. Betonowy i zamknięty pancerną płytą właz
prowadzi do kilkumetrowej ocembrowanej studni, gdzie zaczyna się dopiero właściwa
jaskinia. Najpierw ponad 50 m zjazdu ciasnawą studzienką, ładnie porozmywaną
i przypominającą, o dziwo, to co oglądaliśmy w austriackich Alpach. Potem przez
niewielki próg dostajemy się do największej na Morawskim Krasie sali jaskiniowej
o długości ok. 100 m i szerokości 15-25 m. Jej dno wypełnia namulisko, w którym
woda wyrzeźbiła kanały, które trzeba pokonywać jak fosy. Nacieków niewiele,
mało przypomina to jaskinie turystyczne rejonu. Dalsza droga prowadzi do syfonu
przez nieduży korytarzyk. Nad wejściem kartka ostrzegająca przed podwyższoną
zawartością CO2 w powietrzu. Pewnie u nas w wielu partiach jaskiń
jest to samo, tylko nikt nie wiesza kartek potęgujących grozę. Czołgamy się
na boku około 100 m ciasnym korytarzykiem zalanym kompletnie błotem. Błoto ułatwia
poruszanie, likwidując tarcie, ale wszyscy wyglądamy jak błotne potwory. Wreszcie
wychodzimy do obszerniejszego korytarza, również zalanego błotem i po chwili
osiągamy pierwszy syfon, pełen szmaragdowej stojącej wody. Ogólnie te partie
wyglądają jak wstępne części Mietusiej tylko nieco ciaśniejsze i z dodatkiem
błota. Ogólnie szef kuchni jaskini nie poleca, ale przynajmniej zdołaliśmy zajrzeć
do tych jaskiń "od kuchni".
Na zewnątrz noc i zimno, ale dziś gospodarze umożliwiają nam nocleg na podłodze
speleomuzeum. Przed spaniem jeszcze tylko krótkie utrwalanie kontaktów przy
piwie i zmęczeni kładziemy się do karimat (chyba tak się powinno mówić skoro,
można kłaść się do łóżka?).
|
Skałka wspinaczkowa w Sloup'ie |
Śniadanie wielkanocne spożywamy na trawie pod Rudicami. Potem
wyruszamy na skałki "się powspinać". Teren przypomina naszą Jurę,
tylko jest nieco ładniej. Obok przełamuje się malowniczymi wodospadzikami strumień,
umożliwiając chłodzenie drinków. Po południu przenosimy się na wyższe nieco
skały (do ok. 40 m) do Sloupa. Część wspina się z dołem. Po konsultacji meteorologicznej
z krajem postanawiamy przenieść się jeszcze w Polskie Sokoliki. W nocy przekraczmy
granicę i śpimy na Przełęczy Karpnickiej. Rano zostawiamy samochód na taborisku
i ruszamy na wspinaczkę. Wspinamy się do 17-tej, kiedy ruszamy na północ do
domu, gdzie lądujemy w środku nocy.
I tyle.
W wyjeździe udział wzięli: Magdalena Trzasko, Jacek Pyszka, Jarosław Jezusek, Marcin Kaniewski i Dariusz Bartoszewski.
D.B.
Plany zaczerpnięto z serwisu o morawskich jaskiniach: http://www.natur.cuni.cz/~fialka/meeting/ , część zdjęć z folderu turystycznego.
POWRÓT
WYŻEJ: tutaj możesz wrócić do spisu wypraw.
POWRÓT
NA STRONĘ GŁÓWNĄ: tutaj możesz wrócić na
stronę tytułową.
Ostatnia zmiana 2002.04.07